Zegarek w amharskiej dupie

W Etiopii zegarki najlepiej trzymać tam gdzie kapitan Koons z Pulp Fiction w wietnamskim obozie. W dupie.

Przemierzając dziwaczne miejsca tego globu natknąłem się na wiele lokalnych „anomalii” czasowych. Miejscowe kalendarze (Chiny, Izrael, również Etiopia), niestandardowe różnice w stosunku do strefy czasowej sąsiadów typu pół godziny (Polinezja Francuska, Iran, Mjanma), 15 minut (Nepal, nowozelandzkie Wyspy Chatham), czy też nawet 24-godzinna różnica czasowa wewnątrz tego samego kraju w wyniku położenia po obu stronach Międzynarodowej Lini Daty (Nowa Zelandia-Wyspy Cooka i Kiribati w przeszłości dzięki czemu przeżyłem polinezyjski dzień świstaka). Nawet już nie wspominając o sytuacji kiedy codziennie przez dwie godziny mamy na świecie trzy różne dni (w Nowym Jorku, Amerykańskim Samoa i Kirimati czyli, znowu kiribatiańskiej, Wyspie Bożego Narodzenia). Czytaj dalej

Olga z abchaskiego lasu

Aby dostać się do Abchazji, nieuznawanej republiki nad Morzem Czarnym w północnych krańcach Zakaukazia, wysyłam wniosek o wizę wraz ze szczegółami podróży do placówki dyplomatycznej w Moskwie. Rosję wybieram ze względów logistycznych, gdyż jej druga ambasada znajduje się nieco dalej – w Wenezueli. Po paru tygodniach otrzymuję zgodę na przekroczenie granicy w postaci listu uwierzytelniającego a zarazem promesy wizowej. Czytaj dalej

Noc, Somalia

(Jest to kontynuacja relacji z podróży koleją z Etiopii do Dżibuti)

Scam. Z angielskiego oszustwo, szwindel. Róg Afryki to taka jedna wielka giełda samochodowa w Słomczynie, bezustanne granie w trzy karty z somalijskim Mirkiem handlarzem. W Dżibuti dochodzą mnie słuchy, że somalilandzcy pogranicznicy uskuteczniają nową formę tej sztuki, od białych idiotów decydujących się przemierzać te tereny żądając poświadczenia opłaty za wizę. Nie ma kwitu – płacisz chabor. Czytaj dalej

Człowiek z uśmiechem na twarzy

Berlin Zachodni, 1965.

– Myślisz, że będzie to pił? – zwrócił się po niemiecku mężczyzna w okularach wpatrując się w etykietę trzymanej w ręku butelki francuskiego absyntu Pernod Fils.

– Müller to alkoholik, osuszy wszystko – odparł drugi z nich ustawiając kamerę marki Kamera-Werkstätten

– Skąd ty to w ogóle wziąłeś? – spytał ponownie pierwszy odstawiając butelkę do skrzyneczki w której znajdowała się jeszcze flaszka schnappsa Kirschwasser, flakon wody mineralnej Perrier, szklanki barowe i paczka papierosów HB.

– Dewizy – zaśmiał się drugi. Czytaj dalej

Co skrywają etiopskie gacie

Metema, etiopska wioska przy granicy z Sudanem, 5 rano. Wsiadam do minivana jadącego do Gondaru, stolicy stanu Amhara. Spałem dwie godziny, na szczęście, jak mi się wtedy wydaje, udaje mi się wywalczyć miejsce z przodu, obok kierowcy.

Suniemy wąską krętą drogą, słońce powoli wyłania się spośród kurzu i źdźbeł słoniowej trawy. Szofer w pewnym momencie przesuwa niedbale leżące na desce rozdzielczej złożone spodnie w moją stronę i gestem prosi abym włożył do leżącego na siedzeniu mojego podręcznego plecaka. Ze zmęczenia mam zwoje mózgowe jak Marian Kowalski, gacie nie wyglądają jak litr spirytusu, może zasłaniają mu widoczność czy coś, wrzucam więc do plecaka i zapominam.
Czytaj dalej

Fetysz na fetasz

Ricardo Kapuściński opisywał w „Cesarzu” mechanizm tzw. „fetaszy” występujący w Etiopii po obaleniu rządów Hajle Selasje, czyli proces ciągłego zatrzymywania podróżnych w poszukiwaniu w sumie to niewiadomo do końca czego (prawdopodobnie dowodów na współpracę z dworem cesarza). Czytaj dalej

Po co w Togo użyna się łby psom

W komentarzach do poprzedniego opowiadania „Granica” jeden z czytelników zainteresowany tematyką Toga odszukał ciekawą galerię i zapytał, o co chodzi z powtarzającymi się na zdjęciach częściami ciał martwych zwierząt. Odpowiedź jest prosta i dwusylabowa: voodoo.

Pewnego popołudnia szwendając się po plaży gdzieś we wschodnim Togo (chociaż trudno mówić o stronach świata w kraju o kształcie parówki), podszedł do mnie starzec i spytał, czy nie chciałbym zobaczyć świątyni voodoo. Dziadek, pytasz księdza czy na tacę zbiera. Czytaj dalej

Noc w celi

Akra, Ghana, listopad 2011.

Aby dostać się do stolicy z małej wioski przy granicy z Wybrzeżem Kości Słoniowej muszę wstać przed 4 rano. Potem dwie przesiadki, trzy autobusy i koło południa jestem na wielkim piaszczystym placu w centrum Akry z którego odjeżdżają rozklekotane minibusy do ostatniej wioski przed przejściem granicznym z Togo. Siedzę w jednym z gruchotów i patrzę jak powoli zapełnia się po brzegi. W tej części Afryki nie ma pustych miejsc.

Po paru godzinach stoimy w korku na wylotówce z Akry. Jest upał, skwar, w morzu jeżdżących wraków opary gęstych spalin mieszają się z uporczywymi klaksonami i wrzaskami kierowców tworząc ciężki afrykański koktajl zapieczony pod rozgrzaną żarówą popołudniowego słońca. Pomiędzy autami krążą kobiety z wypełnionymi owocami misami na głowach oraz młodzi faceci obwieszeni tym, co każdemu stojącemu w korku pod afrykańską stolicą jest najbardziej potrzebne: plastikowe zabawki, chińskie gierki, świecidełka. Przesuwane drzwi gruchota nie zamykają się nawet na chwilę, co raz jakiś autokrążca prezentuje zalety swoich zapalniczek i sznurowadeł. Czytaj dalej

Krew borneańskich kurcząt

Gdzieś w stanie Sarawak (Borneo), Malezja, październik 2012.

Niedzielne przedpołudnie. Idąc piaszczystym poboczem wiejskiej drogi staram się złapać transport, który zabierze mnie do miasta Bintulu na północy częściowo autonomicznego stanu Sarawak w malezyjskiej części wyspy Borneo. Jest gorąco i duszno, niesłychana wilgoć oraz otoczenie tropikalnego lasu tylko wzmaga zmęczenie. Plecak ciąży, po kilkunastu minutach marszu koszulę można by wyżymać z potu. Droga jest niemal pusta. Inaczej niż w większości muzułmańskiej Malezji kontynentalnej, na Borneo chrześcijanie stanowią największą grupę, w związku z czym niedziela powszechnie traktowana jest jako święto i dzień wolny od pracy.

Po chwili z drogi zgarnia mnie swoim pick-upem Andy – chłopak z pobliskiej wioski. W starej Toyocie Hilux i flanelowej koszuli wygląda jak miejscowe wydanie amerykańskiego kowboja. Rozmawiamy o niczym a po kilku kilometrach zjeżdżamy z drogi, zatrzymujemy się przy drewnianej szopie i pakujemy do skrzynki olbrzymiego białego koguta. Jest ogromny, dostojny, waży ze 3 kg. Blask słońca odbija się w jego śnieżnobiałym pierzu. Czytaj dalej

Transsib.

Z Warszawy do Pekinu za 840 PLN Koleją Transsyberyjską. Poradnik.

W nawiązaniu do opublikowanego ostatnio na Instagramie zdjęcia z mongolskiego wagonu restauracyjnego oraz wielu próśb o więcej szczegółów, poniżej chciałbym się podzielić paroma praktycznymi informacjami na temat podróży tzw. Koleją Transsyberyjską. Ceny, trasy, zdjęcia, wszystko w jednym miejscu. Zapraszam.

W Internecie można znaleźć dość sporo informacji na temat organizacji takiej wyprawy, trzeba jednak pamiętać, że wiele pierwszych stron z wyszukiwarki to tak naprawdę bardziej lub mniej zakamuflowane oferty pośredników sprzedaży biletów, którzy robią na tym niezłe pieniądze, a z oczywistych względów nie wspominają o wielu aspektach (na przykład o dużo tańszym dzieleniu trasy na odcinki, o czym za chwilę). Czytaj dalej