Samolotem z papieru pomiędzy dwiema wysepkami Wysp Salomona. Fotorelacja.

Nowa Georgia, Wyspy Salomona, wrzesień 2016.

Pordzewiały właz otwiera się ze szczękiem wypełniając blaskiem białego słońca ciemne pomieszczenie pod pokładem. Mrużę oczy, wyglądam przez jaśniejący w kadłubie otwór i obserwuję sunące w naszym kierunku malutkie, tubylcze łódki, kanu, kajaczki. Ktoś z tyłu trąca mnie plastikowym krzesłem, wciska w ramiona worek kakao i wykrzykując pidżinowym angielskim „muwat błoj, muwat łajtman!” każe podawać czym prędzej przez burtę.




Ostatnie kilkanaście godzin spędziłem na opływającej kolejne wysepki archipelagu Wysp Salomona łajbie cargo. Statki wyruszają z doków w Honiarze – salomońskiej stolicy na Guadalcanalu – najczęściej raz w tygodniu, rozpierzchając się w różnych kierunkach suną powoli poprzez pacyficzne laguny zaopatrując lokalne melanezyjskie plemiona w najpotrzebniejsze produkty. Ogłoszenia o zapisach na przewóz towarów, trzody, drobiu i dwójki Polaków publikowane są w lokalnej prasie z kilkudniowym wyprzedzeniem. Nabywam zatem środowy egzemplarz Solomon Star i wertuję komunikaty. Po jakimś czasie odnajduję w dokach małe, zagracone biuro i za 300 dolarów salomońskich (135 PLN) kupuję bilet na linię płynącą aż do Gizo, stolicy położonej najdalej na zachód, tuż przy papuaskiej granicy, jednej z dziewięciu prowincji tego wyspiarskiego kraju. Statek zawija po drodze jedynie do dwóch oficjalnych portów, w okolicach największych plemiennych skupisk, w pobliżu pozostałych mniejszych wysepek zwalniając lub zatrzymując się jedynie na chwilę, aby przeładować zamawiane dobra na czekające już łódeczki z tubylcami.
Czytaj dalej

Biała sukienka

Stambuł, 31 marca 2008.

Nie wiem czy powinnyśmy się rozdzielać Pippa – dwie trzydziestokilkuletnie kobiety siedziały obok siebie na welurowej kanapie w lobby młodzieżowego hostelu nieopodal placu Taksim. Obie miały na sobie białe suknie ślubne, wełniane opaski z cekinami na głowach i sportowe buty. O kanapę opierały się dwa przybrudzone plecaki turystyczne.

– Daj spokój, dasz sobie radę, szybko zobaczę tylko Izmir i za kilka dni widzimy się w Bejrucie. A potem już prosta droga do Jerozolimy! – jedna z kobiet uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie.

– Ja się bardziej o ciebie martwię – rzuciła ponuro druga z nich wypuszczając chmurę dymu i gasząc skręconego papierosa w popielniczce. Czytaj dalej

W poprzek Sahary, na dziko, jedną z najdłuższych kolei towarowych świata. Fotorelacja.

Gdzieś w Saharze Zachodniej, maj 2018.

Smagając twarz budzą mnie promienie wznoszącego się ponad biały, idealnie płaski horyzont słońca. To tu wczoraj zastał mnie zmrok. 3 dni drogi od Rabatu, jeszcze z jeden do mauretańskiej granicy. Wygrzebując się z pustynnej zaspy otrzepuję z piachu, zwijam swoje madejowe łoże – kawałek kartonu który podarował mi jakiś przejeżdżający beduin – i kroczę z powrotem ku położonej nieopodal, przecinającej wzdłuż bezkres zachodniej Sahary drodze.

Czytaj dalej

Dom bin Ladena


Poszukując ambasady jednego z państw w stolicy Sudanu natrafiłem na… dom bin Ladena.

Stojąc przed jedną z posiadłości w Al Riyadh, willowej dzielnicy w centrum Chartumu, próbuję odczytać jak zwykle źle podane koordynaty na lokalnych mapach.

– On już tu dawno nie mieszka, he he he – zagaduje stojący niopodal facet.
– Kto? Ambasador Erytrei?
– Jaki ambasador? Usama!
– Jaki Usama?! Czytaj dalej

Raban w dżungli

Nowy Jork, 1973.

W kłębach papierosowego dymu gęsto wypełniającego pomieszczenie odbijało się kolorowe światło zawieszonej nad barem neonowej reklamy piwa Coors Banquet, oraz małego kineskopu pokazującego powtórki wczorajszego meczu Knicksów. Siedzący na barowym stołku czarnoskóry mężczyzna w średnim wieku, z nastroszoną fryzurą i garniturze w pstrokaty szlaczek, poruszając rytmicznie nogą spoglądał w blask telewizora. Tak naprawdę nie skupiał uwagi na meczu, a jego myśli wędrowały zupełnie gdzie indziej. Przed nim, na białych serwetkach stały dwie szklaneczki wypełnione bursztynowym Southern Comfort.

– Nikt mnie tu nie może z tobą zobaczyć – rzekł biały mężczyzna w podobnym wieku, przed chwilą wchodząc do baru, rozglądając się dyskretnie na boki, i szybkim krokiem podchodząc do towarzysza. Czytaj dalej

Czarni biało-czerwoni

Ku przestrodze.

Różnie toczą się losy emerytowanych piłkarzy. Marcin po zakończeniu kariery ściąga haracze z kobiet za handel czatem na dworcu w Dżidżidze we wschodniej Etiopii przy granicy z Somalią.

Pamiętajmy jednak, że nie każdy miał tyle szczęścia. Mógł przecież skończyć jak jego brat Michał, komentując starania polskich klubów w eliminacjach Ligi Mistrzów, zamknięty całe dnie w ciasnej kabinie z Dariuszem Szpakowskim. Czytaj dalej

Olga z abchaskiego lasu

Aby dostać się do Abchazji, nieuznawanej republiki nad Morzem Czarnym w północnych krańcach Zakaukazia, wysyłam wniosek o wizę wraz ze szczegółami podróży do placówki dyplomatycznej w Moskwie. Rosję wybieram ze względów logistycznych, gdyż jej druga ambasada znajduje się nieco dalej – w Wenezueli. Po paru tygodniach otrzymuję zgodę na przekroczenie granicy w postaci listu uwierzytelniającego a zarazem promesy wizowej. Czytaj dalej

Noc, Somalia

(Jest to kontynuacja relacji z podróży koleją z Etiopii do Dżibuti)

Scam. Z angielskiego oszustwo, szwindel. Róg Afryki to taka jedna wielka giełda samochodowa w Słomczynie, bezustanne granie w trzy karty z somalijskim Mirkiem handlarzem. W Dżibuti dochodzą mnie słuchy, że somalilandzcy pogranicznicy uskuteczniają nową formę tej sztuki, od białych idiotów decydujących się przemierzać te tereny żądając poświadczenia opłaty za wizę. Nie ma kwitu – płacisz chabor. Czytaj dalej