Metema, etiopska wioska przy granicy z Sudanem, 5 rano. Wsiadam do minivana jadącego do Gondaru, stolicy stanu Amhara. Spałem dwie godziny, na szczęście, jak mi się wtedy wydaje, udaje mi się wywalczyć miejsce z przodu, obok kierowcy.
Suniemy wąską krętą drogą, słońce powoli wyłania się spośród kurzu i źdźbeł słoniowej trawy. Szofer w pewnym momencie przesuwa niedbale leżące na desce rozdzielczej złożone spodnie w moją stronę i gestem prosi abym włożył do leżącego na siedzeniu mojego podręcznego plecaka. Ze zmęczenia mam zwoje mózgowe jak Marian Kowalski, gacie nie wyglądają jak litr spirytusu, może zasłaniają mu widoczność czy coś, wrzucam więc do plecaka i zapominam.
Jedziemy dalej, gdy nagle – jeb (czy też, dla Krakusów – dup), – „fetasz”, mechanizm o którym wspominałem w poprzedniej anegdocie („Fetysz na fetasz”). Spod półprzymkniętych powiek obserwuję w bocznym lusterku jak policjant z kałachem na ramieniu otwiera rozsuwane drzwi, zaspany zagaduje coś do współpasażerów, od niechcenia bierze jakiś pierwszy z brzegu bagaż i wyjmuje z niego rajtuzy odwracając na lewą stronę. Ja pierdolę.
Wychodzę z auta i idę do pobliskiego szaletu. Zasuwam oczkowaną szmatę, wyciągam z plecaka spodnie i obmacuję z wierzchu. Coś w nich jest. I już oczami wyobraźni widzę siebie jak wystrzelony tańczę w jakichś etiopskich Manieczkach wyrywając tigryńskie wieśniary w rytmie amharskiego Zenka Martyniuka albo w ciemnej uliczce pcham towar po dobrej cenie żądnym wrażeń białasom (lub szeregowym pracownikom Oxfamu).
Niestety, rozczarowanko. Z kieszeni wyjmuję garść kart pamięci. I już domyślam się o co tu chodzi.
Najpierw myślę czy nie założyć gaci na siebie ale mają typowo etiopski rozmiar czyli na Ewę Farnę 18 lat lub kilo temu. Wkładam więc część kart do portfela, resztę do pokrowca z aparatem.
Pozostała część podróży przebiega bez przeszkód. W Gondarze zbijam pionę z kierowcą i odchodzę czekając tylko na „ej, stary, a moje spodnie?”. Oddaję gacie i teraz ja stoję z uśmieszkiem przed zmieszanym gościem. Ten otępiały nie wie o co chodzi więc otwieram zaciśniętą pięść z kartami pamięci. Gościowi robi się głupio, chce mi postawić piwo, przeprasza i tłumaczy że białych nie sprawdzają. Mówię mu tylko żeby więcej tego nie robił chociaż pewnie i tak ma to w dupie.
Później w barze w Addis Abebie potwierdzam swoje podejrzenia. Drobna elektronika zwożona jest z rzadka z tańszego Sudanu lub częściej z nirwany Korwina czyli niemal w ogóle pozbawionego podatków Somalilandu, o czym sam się potem przekonam w drodze powrotnej stamtąd, gdy policjant niczym lekarz łomżyńskiego OKW zaraz po wyciśnięciu pasty do zębów prawie że zajrzy mi do celi Barabasza.
Przewożenie elektroniki w Etiopii nie jest jakąś zbrodnią, jednak jej nadmiar na jedną osobę, tak jak i jakiegokolwiek innego towaru, wytwarza u strażników sawanny wyjątkową lepkość rąk.
Instagram | Pozostałe anegdoty