Raban w dżungli

Nowy Jork, 1973.

W kłębach papierosowego dymu gęsto wypełniającego pomieszczenie odbijało się kolorowe światło zawieszonej nad barem neonowej reklamy piwa Coors Banquet, oraz małego kineskopu pokazującego powtórki wczorajszego meczu Knicksów. Siedzący na barowym stołku czarnoskóry mężczyzna w średnim wieku, z nastroszoną fryzurą i garniturze w pstrokaty szlaczek, poruszając rytmicznie nogą spoglądał w blask telewizora. Tak naprawdę nie skupiał uwagi na meczu, a jego myśli wędrowały zupełnie gdzie indziej. Przed nim, na białych serwetkach stały dwie szklaneczki wypełnione bursztynowym Southern Comfort.

– Nikt mnie tu nie może z tobą zobaczyć – rzekł biały mężczyzna w podobnym wieku, przed chwilą wchodząc do baru, rozglądając się dyskretnie na boki, i szybkim krokiem podchodząc do towarzysza.

– David! Dobrze wyglądasz! Napijesz się ze mną? – mężczyzna z dziwną fryzurą wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i objął nowoprzybyłego ramieniem.

– Nie mam za dużo czasu Don. Mów co się dzieje – odpowiedział odkładając na blat baru zdjęty z blond czupryny kapelusz.

– Podpisałem kontrakt z oboma, to będzie show stulecia! – wrzasnął rozentuzjazmowany podsuwając drugiemu teczkę z dokumentami.

– Ile?

– Tylko 5 milionów.

– Cassius i George zgodzili się walczyć za 2,5 miliona?!

– 5 milionów na głowę… – dodał po cichu mężczyzna w pstrokatym garniturze.

– Czyli potrzebujesz 10 milionów dolarów – westchnął blondyn, po czym sięgnął po kapelusz odwracając się.

– David, posłuchaj, dobrze wiesz, że to będzie największa walka w historii, zarobimy kupę kasy, i do tego mam ich obu na wyłączność! – recytował pośpiesznie.

– Don, co ty pieprzysz. Alego nikt nie chce oglądać poza, hmm… – blondyn spauzował na chwilę – …braćmi, po tym co odwalił z tym Wietkongiem i Nation of Islam. George to potęga, owszem, ale ustaw lepiej jego rewanż z Frazierem.

– David… – z ust Dona powoli znikał uśmiech przeistaczając się w grymas rozczarowania.

– A tak w ogóle, to wiesz co, Donald? Tu nawet nie chodzi o pieniądze. Tu chodzi o ciebie – biały mężczyzna ostatni raz odwrócił się będąc już w połowie drogi do wyjścia – Nikt nie chce robić interesów z mordercą.

Mężczyzna z nastroszonymi włosami wsunął się z powrotem na barowy stołek, wypił duszkiem zawartość jednej szklaneczki i wypuszczając powietrze zacisnął trzęsącą dłoń na drugiej. Nerwowo sapiąc rozejrzał się po pomieszczeniu i złapał od niechcenia jedną z wiszących przy barze gazet w drewnianym grzbiecie na haczyku.

PREZYDENT ZAIRU NAKAZUJE OBYWATELOM ZMIENIĆ NAZWISKA NA AFRYKAŃSKIE I NACJONALIZUJE MAJĄTKI OBCOKRAJOWCÓW

Głosił nagłówek nad jednym ze zwiastunów na pierwszej stronie New York Timesa. Przewrócił kartki na odpowiednią stronę i zaczął czytać w skupieniu. Ustawiona w kącie szafa grająca wydała z siebie mechaniczny pomruk a z jej głośników zaczęły płynąć pierwsze takty It’s a Man’s Man’s Man’s World Jamesa Browna.

Mężczyzna przy barze uniósł powoli wzrok znad gazety a na jego twarzy ponownie zagościł delikatny grymas uśmiechu.


Kinszasa, 1973.

Duszny gabinet pałacu wypełniał cichy dźwięk kręcących się pod sufitem płaskich, drewnianych śmigieł wentylatora. Siedzący za ogromnym, hebanowym biurkiem czarnoskóry mężczyzna, ubrany w szary garnitur typu abacost, okulary w grubych, ciemnych oprawkach oraz furażerce w leopardzie cętki miał właśnie złożyć podpis pod dokumentem kiedy po pomieszczeniu rozległo się pukanie.

– Wejść! – wrzasnął nie unosząc wzroku.

Monsieur le président, przybył zapowiadany gość ze Stanów Zjednoczonych – zwrócił się po francusku niski mężczyzna o wyglądzie urzędnika delikatnie uchylając drzwi.

– Ach tak, niech wejdzie – odparł siedzący za biurkiem powoli wstając.

Po chwili do pomieszczenia wszedł mężczyzna z teczką i zamykając za sobą drzwi pozostawił w przedpokoju stojącego na baczność urzędnika. Ten wyraźnie odsapnął, poprawił krawat i wrócił za swoje małe biurko stojące tuz obok drzwi do gabinetu, pośród wiszących na ścianach poroży afrykańskich dzikich zwierząt i rozłożystej gepardziej skóry na drewnianej podłodze.

Po około pół godzinie drzwi do gabinetu ponownie otworzyły się i wyszli z niego obaj mężczyźni, krocząc obok siebie i żywo dyskutując.

– I mówisz, że będzie też B.B. King? – spytał mężczyzna w garniturze abacost trzymając splecione ręce za plecami.

– Tak panie prezydencie, oraz wielu innych – odpowiedział jego towarzysz.

– A on zgodzi się mieszkać w moim pałacu w Nsele?

– Naturalnie, mamy już to załatwione.

– Hmm, w takim razie myślę, że się dogadamy – mężczyzna w leopardziej furażerce uścisnął dłoń przybysza i odprowadził go do drzwi wyjściowych w przedpokoju.

Po chwili zawrócił, podszedł do małego biurka i zwrócił się do urzędnika.

– Zadzwoń po kierowcę i jedźcie do banku centralnego w mieście. Każcie przygotować 10 milionów dolarów amerykańskich z rezerw. Jak najszybciej.

Bien sûr! – rzucił urzędnik zgarniając pośpiesznie papiery z biurka do teczki.

– Potem spotkasz się z Ministrem Sprawiedliwości, każesz mu przygotować tysiąc najgroźniejszych przestępców politycznych i kryminalnych, mają być przewiezieni do lochów pod Stade du 20 Mai – mężczyzna w okularach w grubej oprawce zamyślił się na chwilę, po czym szybko dodał – I niech przygotują pluton egzekucyjny.


Warszawa, 2018.

W 1974 r. Donald King, znany jako „Don”, nowojorski biznesmen i właściciel kasyn zaczął stawiać swoje pierwsze kroki w promowaniu wielkich walk bokserskich. W tym celu podpisał on kontrakty z dwoma pięściarzami, obrońcą tytułu Georgem Foremanem oraz pretendującym do odzyskania utraconego pasa Muhammadem Alim, opiewające na rekordowe 5 milionów dolarów dla każdego z nich. Walka stulecia, niesamowite widowisko. 25-letni mistrz świata, olbrzym z 40 wygranymi walkami kontra powracający po trzyletniej przerwie z zakazem boksowania mistrz, nokautujący po kolei kolejnych przeciwników pragnąc odzyskać wymarzony tytuł. Pojawił się tylko jeden  mały problem – Don King prawdopodobnie nie miał takich pieniędzy.

King nie cieszył się zbytnim poważaniem w tamtych czasach. Nielegalny bukmacher, skazany dwukrotnie za morderstwo (pierwsze za strzał w plecy złodziejowi uciekającemu z jednego z jego gambling housów, oraz drugie – jego niedawno pobity na śmierć pracownik za 600-dolarowy dług) napotkał pewne problemy w gromadzeniu funduszy (Mike Tyson opisze go później, że „zabiłby własną matkę za dolara”).

Wybawcą okazał się Mobutu Sese Seko, osławiony dyktator Zairu, podobno deflorujący żony swoich ministrów i pijący ludzką krew. Zgodził się sfinansować walkę w zamian za promowanie jego państwa (w którym przejął władzę w wyniku zamachu stanu w 1960 r.), w ramach prowadzenia polityki tzw. „zairianizacji” (w wyniku której m.in. nakazał zmianę imion i nazwisk obywateli z chrześcijańskich na bardziej afrykańskie, jak również samą nazwę kraju z „kolonialnej” Demokratycznej Republiki Konga zaledwie 3 lata wcześniej). Poza tym walkę pomogło zorganizować konsorcjum inwestycyjne z Panamy oraz spółka filmowa brytyjskiego aktora Davida Hemmingsa.

Aby promować wydarzenie, bezpośrednio przed walką zorganizowano w stolicy kraju, Kinszasie, trzydniowy festiwal muzyczny „Zaire 74”, odbywający się na Stadionie 20 Maja (obecnie Stade Tata Raphaël). Wystąpiło na nim ponad 30 wykonawców z obu kontynentów, a wśród nich takie topowe gwiazdy jak B.B. King, James Brown czy Fania All-Stars. W wyniku urazu Foremana, sama walka została przesunięta o 5 tygodni, w związku z tym rozważano odwołanie festiwalu. Ostatecznie podjęto jednak decyzję o jego organizacji, co okazało się wielkim sukcesem, zrzeszając 80-tysięczną widownię. Legenda głosi, że w dniu walki w pomieszczeniach pod stadionem przebywało ok. 1000 najgroźniejszych przestępców zebranych na rozkaz Mobutu z więzień Kinszasy, aby zapewnić bezpieczeństwo na ulicach stolicy podczas trwania wydarzeń. 100 z nich miało zostać rozstrzelanych w pokazówce bezpośrednio przed walką, a dziury po kulach podobno do dzisiaj widoczne są w pomieszczeniach pod stadionem.

Obecność Muhammada Alego wzbudziła ogromne zainteresowanie w Kongu. Jego celebrowane od kilku lat przywiązanie do ruchu czarnych Amerykanów i antyrządowa postawa znalazły poklask na ulicach stolicy. Podczas pobytu w Zairze mieszkał on w jednym z pałaców dyktatora za obrzeżach Kinszasy. Z koli George Forman był utożsamiany z kimś obcym, podobno przed jego przylotem wielu Kongijczyków nawet nie zdawało sobie sprawy, że również jest czarnoskóry. Do tego pojawił się z towarzyszącym mu wszędzie owczarkiem niemieckim na smyczy, w Zairze kojarzonym z psami belgijskich policjantów ery Konga kolonialnego. Na ulicach Kinszasy roznosił się wtedy popularny okrzyk „Ali Bomaye!” czyli „Ali, zabij go!”.

32-letni Cassius Clay pokonał faworyzowanego Foremana przez nokaut w ósmej rundzie (walki zakontraktowanej na 15!) stosując taktykę „wymęczenia” i przyjmując cierpliwie ciosy na gardę przez cały pojedynek. To z niej pochodzi słynne czarno-białe zdjęcie upadającego na twarz Foremana.

Przedstawienie w wielu plebiscytach plasuje się w czołówce jako jedno z najważniejszych widowisk sportowych XX w. Wydarzenia z nim związane stały się kanwą wielu popularnych utworów, książek i filmów, chociażby „Kiedy byliśmy królami” (When We Were Kings) z 1996 r. który otrzymał statuetkę Oscara za najlepszy film dokumentalny, a podczas ceremonii na scenie pojawili się sami Ali oraz pomagający mu wejść na scenę (ze względu na zmaganie się z postępującą chorobą Parkinsona) Foreman, z którym pozostali bliskimi przyjaciółmi aż do śmierci tego pierwszego w 2016 r.

Don King zorganizował rok później kolejne wydarzenie w egzotycznej lokalizacji, tym razem w Manili, stolicy Filipin, jako finałową z trzech walk również legendarnej serii Ali-Frazier.

Wydarzenie w Zairze, ze względu na swoje wyjątkowe okoliczności, przeszło do historii pod nazwą Rumble in the Jungle czyli „Bijatyka w dżungli”.

Instagram | Pozostałe opowiadania

 

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *