Aby dostać się do Abchazji, nieuznawanej republiki nad Morzem Czarnym w północnych krańcach Zakaukazia, wysyłam wniosek o wizę wraz ze szczegółami podróży do placówki dyplomatycznej w Moskwie. Rosję wybieram ze względów logistycznych, gdyż jej druga ambasada znajduje się nieco dalej – w Wenezueli. Po paru tygodniach otrzymuję zgodę na przekroczenie granicy w postaci listu uwierzytelniającego a zarazem promesy wizowej.
Uradowany spędzam kilka godzin w kafejce internetowej w gruzińskim Zugdidi, szukając noclegu w Suchumi. W odmętach radzieckiego Internetu, pomiędzy zdjęciami uchlanego Jelcyna, lecącego na niedźwiedziu w kosmosie Putina, a matrioszkami złożonymi z Lenina, Stalina i Miedwiediewa napotykam forum outdoorowe, a na nim post niejakiego Wani, jakoby posiadał on chatę w lesie w okolicach abchaskiej stolicy i że chętnie udostępni ją zagranicznym podróżnikom, przesyłając w wiadomości prywatnej instrukcje jak podłączyć prąd i skąd wziąć wodę. Zakładam zatem profil na VKontakte, ruskiej Naszej-Klasie, i smaruję do Wani. Ten po kilku godzinach odpisuje mi, że no kanieczna, w chacie przebywa właśnie Olga, survivalówa z Moskwy, już się z nią skontaktował i chętnie przyjmie kogoś pod dach w zamian za drobną pomoc. Brzmi jak niezła przygoda.
Żegnam się zatem z Dżesiką, Amandą i Britney, amerykańskimi wolontariuszkami Peace Corpu u których zatrzymałem się w ogromnej drewnianej willi, na co dzień walącymi gruzińskie wina a w czasie wolnym nauczającymi angielskiego w lokalnych podstawówkach, i uzbrojony w wydrukowany list ruszam ku granicy.
Po stronie gruzińskiej pogranicznicy spisują moje dane i informują, że we wskazanym dniu muszę wrócić z powrotem, gdyż według prawa międzynarodowego w ogóle kraju nie opuszczam, i gdybym zdecydował się jechać dalej do Rosji, to trafiam na czarną listę i zostanę aresztowany przy próbie ponownego wjazdu do Gruzji.
– Job twoju mać, chyba nawet nie myślisz żeby wracać do tego gruzińskiego pierdolnika, jedziesz dalej w Soczi na dwie noczi, na kawiorek i dziewczynki! – kilkaset metrów dalej, po przejściu mostu nad rzeką Inguri oddzielającą obie republiki, rubaszny abchaski pogranicznik z petem Biełomorkanał w mordzie, czapce patrolówce i z półprzymkniętym okiem rozrysowuje mi na kartce jak przedostać się z Abchazji do Rosji. Sprawdza mój list, pijemy po kielichu czaczy i wyruszam wzdłuż wiejskiej drogi łapiąc czarnego Zaporożca który zabiera mnie prosto do Suchumi.
W międzyczasie nawiązuję kontakt z Olgą i umawiamy się, że odbierze mnie z Czerwonego Mostu. Będąc już na miejscu, przyglądam się czubkom drzew okalających gęsto abchaską stolicę.
– Privjet! – słyszę za sobą kobiecy głos i odwracam się.
O jasny chuj.
Olga podchodzi do mnie żwawym krokiem i stal(ino)owym uściskiem ręki wita się. Jest ode mnie nieco wyższa, ma na sobie biały tank top opinający wydatne piersi, krótkie spodenki w wojskową panterkę z myśliwskim nożem w kaburze przy skórzanym pasku i długie, smukłe nogi wchodzące w lśniące, czarne Martensy. Wyraźnie zarysowany biceps i delikatne, zadbane dłonie. Ma śliczną twarz, lekko zadarty nosek i szeroki, śnieżnobiały uśmiech, przeraża mnie jednak jej ogolona na zero, łysa głowa. Wygląda jak jakieś groteskowe skrzyżowanie księżniczki Anastazji z bojówkarą ONRu, jak Monika Brodka na cyklu z teścia.
Witamy się i Olga prowadzi mnie wąskimi dróżkami do chaty. Idąc kocimi łbami, okoliczne gopniki w żonobijkach i kreszowych dresach, stojąc z browarami przy starej Ładzie na cegłach pozdrawiają moją towarzyszkę, a na mnie patrzą nieufnie spod zsuniętych na czoło skórzanych kaszkietów Kangola. Ola mówi, że to wprawdzie nieciekawa okolica, wkrótce jednak wszystkich poznam i będzie horoszo.
Przechodząc przez kładkę nad strumykiem spoglądam na kołyszące się łopatki Olgi po bokach ramiączek jej białej bokserki oraz łapię się, że mój wzrok wędruje na jej opięty w moro spodenki zgrabny tyłek. Ooo niet. O niet, niet, niet. Grzechu, choćbyś miał pójść prosto do łagru – nawet nie myśl o odbudowywaniu przyjaźni polsko-radzieckiej.
Docieramy na miejsce. Wolnostojąca drewniana chata na pokrytym lasem wzgórzu otaczającym abchaską stolicę. W okolicy wiele podobnych, opuszczonych, oddzielonych od siebie łąkami i zarastającymi mchem gruzińskimi nagrobkami. Woda z pobliskiego strumyka, prąd podciągnęła już moja gospodarz. Cisza, spokój, zieleń i łąki, choć nie zawsze tak tu było. Któregoś dnia robiąc porządki w chacie znajduję stare gazety i książeczki dla dzieci pisane Mchedrulim, alfabetem gruzińskim…
Region północnego Kaukazu zwany Abchazją od zawsze zamieszkany był przez mieszankę Gruzinów, Ormian, Rosjan i Abchazów, ci ostatni uważający się za autochtonów tych ziem. Przez cały XX w. jednak, szczególnie za czasów Stalina i Berii (obu Gruzinów, w tym ten drugi z Abchazji) panowała postępująca „gruzinizacja” regionu, w wyniku której udział Abchazów w populacji spadł z dominującego do kilkunastu procent. Po upadku ZSRR, narastające napięcia etniczne i odmienne poglądy co do przyszłości regionu (antysowiecki, proniepodległościowy rząd gruziński i mniejszościowa, antygruzińska populacja abchaska szukająca wsparcia u Rosjan) doprowadziły do wojny domowej wypełnionej zbrodniami po obu stronach, a zakończonej wygraną Abchazów wspieranych przez różne górskie ludy zrzeszone pod banderą Konfederacji Narodów Kaukazu. Po tym następuje wypełniona masakrami, torturami i wypędzeniami czystka etniczna Gruzinów, Komsomolskaja Prawda cytuje na pierwszych stronach Abchazów mówiących, że „na Gruzinów czeka już tu tylko śmierć”. W pogromach bierze udział m.in. niezwiązany etnicznie z żadną ze stron, wyjątkowo brutalny czeczeński batalion „Szary Wilk” Szamila Basajewa. Masowe morderstwa, gwałty, topienie ludzi w studniach, wykłuwanie oczu, a gdy Wilki Basajewa wchodzą do Gagry obserwatoria praw człowieka odnotowują nawet przypadek rozczłonkowania młodej zgwałconej Gruzinki z pozostawioną obok wiadomością, „że tak jak jej ciało, Abchazja z Gruzją nigdy nie będą zjednoczone”. Gdy Abchazi gonili Gruzinów, ci drudzy, szczególnie mieszkający w lasach dookoła Suchumi, uciekając w popłochu często zostawiali za sobą cały swój dobytek. Chyba wolę nie wiedzieć, jak Wania wszedł w posiadanie tej chaty… (W 2008 r., po agresji Rosji na Gruzję, Abchazi dostali ponowną niepowtarzalną okazję lizania dupy Rosjanom, i w zamian za udzielone poparcie uzyskali łaskę międzynarodowego uznania z ich strony (a później umowę o strategicznym partnerstwie) oraz takich potęg jak Nauru, Nikaragua oraz wspomniana na początku Wenezuela).
Z Olgą nieźle się dogadujemy, jestem pod wrażeniem jej survivalowych umiejętności, ciosania drewna, posługiwania się nożem i robieniem manicure ze skręconym papierosem w ustach. Rano pomagam jej przy domu, popołudniami jeżdżę do Nowego Afonu, przemierzam okoliczne opuszczone budynki i stacje rozmawiając z lokalną ludnością, a wieczorami walę czaczę przy Ładzie z gopnikami w słowiańskim przykucu.
Pewnej nocy wyrywa mnie ze snu seria z karabinu. Zrywam się na proste nogi, łapię plecak i jestem gotów uciekać. Nic mi nie trzeba mówić, ja już wiem co się stało. MI6 dopadło Olgę za zgładzenie Litwinienki. Gdzieś z mroku wyłania się jednak dłoń Oli i głaszcząc po ramieniu uspokaja. Ciii, malczik, już dobrze. Okoliczne chłopaki jak czasem popiją to lubią sobie postrzelać do gruzińskich nagrobków w pobliskim lesie. Olgę jednak znają, szanują i nigdy nie niepokoją. O prawosławny Jezu, jak dobrze być przy Oldze, jak nas kiedyś najdą te najebane Abchazy to będzie się komu prać po mordach.
Po kilku dniach stawiam się w końcu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych aby wymienić promesę na wizę. Obsługuje mnie Anna, drobna blondynka w kwiecistej spódnicy i czerwonych lakierkach. Po paru minutach przynosi mi uzupełnioną wklejkę, żegnam się i już mam odchodzić, kiedy w polu grażdaństwo zauważam litery „CZE”. Hola hola dziewuszka, właśnie zrobiła pani ze mnie pepitka! Urzędniczka łapie blankiet i wyraźnie zmieszana przeprasza mówiąc, że na granicy nie powinno być problemów, nikt do tego nie przywiązuje uwagi, a jakby była jakaś niejasność to niech dzwonią do ministerstwa i ona wszystko wyjaśni.
– No wie pani, hehe, no za taką zniewagę, to chyba jakieś krasnoje wino się należy, hehehe – co za żenada.
O dziwo urzędniczka zgadza się, i mówi żeby wpaść po nią o piątej.
O umówionej godzinie jestem pod urzędem. Jest ciepły wieczór, tropikalny niemal klimat. Wśród wszechobecnych palm, poobrywanych okiennic i zarośniętych kamienic z odpadającym tynkiem i dziurami po kulach przechadzamy się nieco wyludnionymi uliczkami Suchumi. Stolica Abchazji wyglądałaby trochę jak Sopot po puszczeniu przezeń serii z KMki i otwarciu na przedmieściach Lidla z 24-godzinną promocją na Crocsy i wódę. Noc spędzam u znajomych Anny, pijąc czaczę i słuchając ruskich hard bassów (Narkotik nie klass, ja jadu na hardbass, ieśli ty nie znał – narkotik kal!1 – do dzisiaj słucham tego do cardio). Dowiaduję się wielu ciekawostek o tej części Kaukazu (oczywiście z tej jedynie słusznej perspektywy) w tym mojej ulubionej – że z okolic Suchumi pochodziły pierwsze małpy, które Ruscy wystrzelili w kosmos.
Nad ranem doczłapuję się do naszej chaty w lesie. Drzwi zamknięte. Cóż, Ola pewnie swoim zwyczajem wstała o 4:30 aby zapolować na niedźwiedzie, ewentualnie 9 kompanię znowu wysyłają w Afghan i dostała powołanie w kamasze. Biorę wiadro i już mam iść do strumyka, kiedy drzwi za mną otwierają się – a w nich nikogo.
Wchodzę do wnętrza (upewniając się, że za drzwiami nie czyha na mnie czekan Trockiego), Olga siedzi odwrócona plecami z założonymi rękoma. Co się stało? Nic. To o co chodzi? O nic. Ola w końcu wybucha, że martwiła się, że powinienem dać znać, że jak jeszcze raz wytnę taki numer to zajec nu pogodi i śpię na ganku. Ja pierdolę, przecież znamy się dopiero od 5 dni!
Przez moment atmosfera jak w filmach Bałabanowa. W końcu udaje mi się jednak udobruchać Olę, opowiadam jej kawał o kartach wyborczych w Rosji („Czy nie masz nic przeciwko reelekcji prezydenta Putina? – Nie, nie mam nic przeciwko. – Tak, nie mam nic przeciwko”), – jedynie delikatnie unoszą się kąciki ust (nic dziwnego, sam nie przepadam za dowcipami o Piłsudskim). Dorzucam jeszcze ten Reagana o psach jankeskim, Lachu i ruskim2 – wybucha śmiechem.
Przez następne dni pracuję intensywnie nad ociepleniem stosunków Warszawa-Moskwa, przez chwilę przechodzi mi nawet przez myśl zapisanie się do SLD po powrocie. Z Olgą docieramy się jak stare dobre małżeństwo, jak Breżniew z Honeckerem. Przyjmujemy typowe dla takich związków role: Ola remontuje dach – ja gotuję fasolę na obiad. Oleńka nosi wiadra z wodą ze strumyka – ja piorę jej moro spodenki. Po całym dniu mycia garów, szorowania podłogi i obierania ziemniaków Olga rozmasowuje moje zmęczone ramiona (pachal kak rab na galerach3, chciałoby się powiedzieć), a ja w półmroku, w stłumionym, żółtawym blasku żarówki, obejmując jej delikatną twarz i spoglądając w odbicie jej pięknych, zielonych oczu w pękniętym, zawieszonym na kołku lusterku, powoli golę jej głowę elektryczną maszynką (niesamowite uczucie, przez chwilę muszę sobie wyobrażać że sypiała z nazistami żeby mi się ręce przestały trząść). Sielanka.
Ostatniego dnia przed moim wyjazdem robimy małe pożegnanie – Olga profesjonalnie ustawia palenisko, przygotowuję sałatkę i kiełbaski. Gdy ognisko płonie i szumią knieje wyciągam zakupioną parę tygodni wcześniej na bezcłówce w Iraku małą buteleczkę szkockiej Passport, uśmiecham się i unoszę brew. No to co Oluś, taka okazja, to może po kieliszeczku? Ola mówi, że ona perfum to nie za bardzo, że jak już to wódeczka, a i to od święta, no ale skoro taka okazja, no to może po takim ciut-ciut stakanku, nu dawaj naliwaj Grisza.
Gdy flaszka pęka, Olga wyjmuje z wersalki zachomikowaną na specjalne okazje plastikową butelkę czaczy.
Nazajutrz, z bolącą głową, powłócząc nogami wzdłuż wiejskiej szutrówki próbuję złapać transport który zawiezie mnie z powrotem do gruzińskiej granicy. Czy też raczej – prosto do łagru.
[1] – Hard Bass School – Narkotik Kal: https://youtu.be/A1PAO3jgmXY
[2] – kawał Ronalda Reagana o amerykańskim, polskim i rosyjskim psie: https://youtu.be/hd2-CBGOZag
[3] – Я пахал как раб на галерах – tzw. „putinizm”, powiedzonko Władimira Putina użyte m.in. podczas konferencji prasowej opisując jego prezydencję w latach 2000-2008, a w wolnym tłumaczeniu oznaczające „zapierdol jak u niewolnika na kambuzie”.
Instagram | Pozostałe opowiadania
Zgadzam się z przedmówcą, brakuje zdjęcia po tym iście ciekawym opisie…
dobre XD
Brakuje najważniejszego zdjęcia…