Peszawar, 20 września 2008.
Z małego, bielonego wapnem kamiennego domu na przedmieściach wyszło siedmiu mężczyzn w sięgających za kolana, odświętnych białych szatach typu kurta i różnokolorowych, wełnianych pakolach na głowach. Delikatny popołudniowy wiatr smagał ich śniade twarze niesionymi drobinami piasku.
– Boisz się, Zahid? – powiedział jeden z pokaźną, gęstą brodą.
– Nie. Już nie, hamdullah – odrzekł najmłodszy z nich nieco się wahając.
– To dobrze. Pamiętaj, że Bóg jest z tobą – uciął krótko ten pierwszy i uśmiechnął się serdecznie.
Wolnym krokiem, z założonymi z tyłu rękoma, przeszli przez piaszczyste podwórze podchodząc do stojącej na ulicy zielonej wywrotki MAN z naciągniętą na skrzynię ładunkową plandeką. Najmłodszy otworzył drzwi kabiny i odwrócił się do pozostałych.
– Bóg jest wielki – szepnął mu do ucha brodacz, nachylając się i serdecznie przytulając. Następnie pozostali mężczyźni powtórzyli czynność, po kolei dotykając piersiami ramiona chłopaka i głaszcząc po policzku uśmiechali się, gdy jeden ze zgromadzonych zaczął cicho nucić.
Młody mężczyzna odwrócił się, wspiął do szoferki i zamknął drzwi. Rozejrzał się po kabinie, dotknął leżącej obok siedzenia kierowcy plastikowej torby i odpalił silnik. Powoli ułożył dłonie na kierownicy zaciskając palce. Uśmiechnął się do siebie i ruszył obserwując w bocznym lusterku oddalających się mężczyzn w białych szatach.
Jechał powoli, nie śpiesząc się. Nieobecny wzrok wbijał w jednię, zdawał się nie zwracać uwagi na rażące, powoli zachodzące za piaszczysty horyzont pomarańczowe słońce. Czuł w sobie błogi spokój, ochoczo dawał się wyprzedzać pędzącym osobówkom, chińskim motocyklom i żółtej taksówce.
Do oddalonej o blisko 200 km stolicy dotarł niemal nie niepokojony. Przed miastem zatrzymał się posłusznie przed metalowymi barierkami dwóch policyjnych checkpointów i po okazaniu dokumentów ruszył dalej. Nikt nawet nie spojrzał pod naprężoną z tyłu plandekę.
Przeciął miasto obwodnicą Kashmir Highway, następnie skręcił w lewo w aleję Konstytucji i gdzieś w jej połowie ponownie w lewo w Agha Khan Road. Po chwili zauważył rozłożysty, ogrodzony budynek. Na ten widok zredukował bieg i wcisnął pedał gazu. Widząc skręcający z naprzeciwka w stronę budynku samochód osobowy, wcisnął hamulec i sunąc jezdnią zatrzymał się tuż przed budką strażniczą. Zdziwiony ochroniarz w oliwkowym uniformie i przekrzywionym berecie na głowie podbiegł do ciężarówki i wskakując na stopień zajrzał do wnętrza kabiny. Następnie wybałuszył oczy, odbił się od drzwi zeskakując na ziemię i zaczął uciekać krzycząc, gdy wewnątrz zauważył mężczyznę w białej szacie wyjmującego nerwowo pistolet z plastikowej torby. Kierowca wyjrzał przez okno szoferki, oddał pośpiesznie dwa strzały, a drugą dłoń położył na oklejonym izolacyjną taśmą, podłączonym kablami do tylnej ścianki kabiny zapalniku.
Islamabad, tego samego dnia.
Samolot z Dubaju wylądował na międzynarodowym porcie lotniczym im. Benazir Bhutto z półgodzinnym opóźnieniem. Około 30-letni blondyn w sportowej marynarce odebrał walizkę z bagażowej karuzeli i udał się do hali przylotów. Odszukał wzrokiem kierowcę trzymającego w ręku kartkę z jego jak zwykle przekręconym nazwiskiem, przywitał się i razem pośpieszyli do czekającej przed terminalem żółtej taksówki.
Siedząc na tylnej kanapie rozmyślał nad szczegółami spotkania, nie mógł sobie pozwolić na niewiedzę odnośnie jakiegokolwiek szczegółu technicznego. Po chwili spojrzał na zegarek, nachylił się i poprosił kierowcę o szybszą jazdę, nie chcąc być spóźnionym na umówioną kolację. Szofer posłusznie przyśpieszył, wyprzedzając po drodze zmierzające w tym samym kierunku inne taksówki, motocykle i samochody ciężarowe.
Niedługo potem podjechali pod hotel. Po przejściu dogłębnej kontroli minęli bramę wjazdową i podjechali pod frontowe schody. Pasażer wyjął z bagażnika walizkę i pobiegł w kierunku recepcji przeskakując co drugi stopień.
– Pan, eee… – recepcjonistka w bordowym uniformie uśmiechnęła się zakłopotana spoglądając w trzymany w dłoni otwarty, bordowy paszport ze złotym orłem na okładce.
– Krzysztof – mężczyzna również uniósł kąciki ust porozumiewawczo.
– Ach tak, witamy w hotelu Marriott panie Kristof, pokój 146 – kobieta odwzajemniła uśmiech i oddała cudzoziemcowi paszport wraz z kartą do pokoju.
Ten podniósł z ziemi walizkę i pośpiesznie udał się pokrytymi szkarłatnym dywanem schodami na pierwsze piętro.
W pokoju wyjął z torby podręcznej kilka telefonów komórkowych i rozłożył je na łóżku. Następnie założył czystą koszulę, zawiązał pośpiesznie krawat i wsunął na ramiona marynarkę. Nie chciał się spóźnić, zgarnął zatem z pościeli telefony do torby, spojrzał w wiszące nad toaletką lustro, przeczesał włosy i ruszył do wyjścia.
Machnięciem ręki zatrzasnął za sobą drzwi pokoju, po czym zrobił krok w kierunku korytarza i zatrzymał się. Odwrócił się z powrotem na pięcie i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki uśmiechając się pod nosem mając w myślach scenę z obejrzanego niedawno filmu „Dzień świra”.
Wszedł do pokoju, postawił torbę przy drzwiach i szybkim krokiem udał się ku przylegającej do pomieszczenia łazienki. Zamknął za sobą drzwi, opuścił deskę klozetową, rozpiął pasek zsuwając spodnie i usiadł na sedesie.
W znajdującą się naprzeciw umywalkę uderzył z impetem głową w momencie gdy upadał na wyłożoną beżową glazurą posadzkę. Zdezorientowany podniósł się na nogi i spojrzał w odbicie swojej zakrwawionej twarzy w pękniętym lustrze. Po omacku, czując się jakby właśnie zanurkował pod powierzchnię wody, otworzył drzwi łazienki a z wnętrza pokoju buchnął żar. Zakrył twarz rękawem, zmrużył oczy i wymachując przed sobą ramieniem dostał się do drzwi pomieszczenia. Chyląc się wybiegł na zewnątrz i skręcił w dolne schody na końcu korytarza. Następnie biegnąc w popłochu poprzez spowite w kłębach gęstego dymu i latających w powietrzu papierów hotelowe lobby, wydostał się na zewnątrz. Uporczywie kaszląc i przecierając roztrzęsioną dłonią pokrytą sadzą twarz, zbiegając po frontowych schodach odwrócił się ze zdziwieniem mijając biegnącego w przeciwnym kierunku mężczyznę w garniturze.
Islamabad, 2015.
We wrześniu 2008 r. w stolicy Pakistanu doszło do ataku bombowego na hotel Marriott – jeden z dwóch, obok Sereny, silnie strzeżonych międzynarodowych hoteli Islamabadu. Wyładowana materiałami wybuchowymi wywrotka podjechała pod budkę strażniczą obiektu, gdzie ładunek został zdetonowany. W wyniku eksplozji ponad 600 kilogramów mieszanki trotylu, przed hotelem powstał głęboki na 6 metrów krater. W samobójczym zamachu śmierć poniosły 54 osoby, 266 zostało rannych. Eksplozję słychać było w promieniu 15 km, słyszeli ją m.in. polscy dyplomaci w położonej nieopodal tzw. Enklawie Dyplomatycznej.
Różne ugrupowania, w tym talibowie, Al-Ka’ida oraz inne, lokalne grupy były oskarżane, pomawiane lub brały na siebie odpowiedzialność za przeprowadzenie ataku. W związku z zamachem aresztowano 4 osoby, dwa lata później wszystkie zostały wypuszczone z braku dowodów.
W momencie zamachu w hotelu znajdował się trzydziestokilkuletni polski obywatel, przedstawiciel handlowy jednego z międzynarodowych koncernów elektronicznych na Azję Południową. Jego pokój został zniszczony w wyniku wybuchu, Polak prawdopodobnie przeżył, gdyż w momencie ataku znajdował się w przylegającej do pomieszczenia toalecie, która z kolei była ulokowana w pionie budynku nienaruszonym eksplozją.
W zamachu zginął m.in. dopiero zaczynający swą kadencję w Pakistanie czeski ambasador Ivo Žďárek, wraz ze swoją wietnamską towarzyszką. Co ciekawe, dyplomata przeżył wybuch, natomiast jego ciało zostało znalezione nieco później. Oficjalna wersja mówi, że ambasador wbiegł z powrotem do płonącego budynku, aby pomóc w ewakuacji ludności. Pojawiły się jednak głosy, że Czech mógł wrócić po pozostawione w pokoju niejawne dokumenty, jego ciało zostało znalezione pod drzwiami tego samego pokoju, tylko piętro niżej, co według niektórych miałoby wskazywać iż mógł pomylić piętra i zaczadzić się. Tajemnicą poliszynela natomiast pozostaje, że według powtarzanych plotek, ambasador w ogóle nie powinien się w hotelu znajdować. Dyplomacie miała już zostać znaleziona posiadłość w Enklawie, natomiast rzekomo opóźniał on swoją przeprowadzkę korzystając z hotelowych luksusów (jest to informacja niepotwierdzona).
Kilka miesięcy po zamachu pakistańskie służby miały przeprowadzić test ochrony obu najpopularniejszych stołecznych hoteli. Wjeżdżając na teren resortów naładowanymi materiałami wybuchowymi autami, w obu przypadkach przeszli bezproblemowo przez kontrolę ochrony obiektów.
Historię Polaka usłyszałem od śp. dra Andrzeja Ananicza, ówczesnego ambasadora RP w Pakistanie, w lobby odremontowanego hotelu Marriott. Parę miesięcy później, na kilka tygodni przed końcem swej kadencji, dyplomata sam padnie ofiarą do dzisiaj nie do końca wyjaśnionego wypadku wojskowego śmigłowca w północnym Pakistanie (oficjalna wersja wskazuje na awarię śmigła ogonowego, chociaż w pewnym momencie odpowiedzialność brali na siebie talibowie). W rozbitym na dachu miejscowej szkoły helikopterze urzędnik zostaje ranny. Znajdujący się w tej samej maszynie ambasadorowie Norwegii i Filipin (oraz 6 innych osób) mają mniej szczęścia.
Instagram | Pozostałe opowiadania
Zamiast „wymijając” lepiej użyć „wyprzedzając”.
„Szofer posłusznie przyśpieszył, wymijając po drodze zmierzające w tym samym kierunku inne taksówki, motocykle i samochody ciężarowe.”
Hmm, w sumie racja, wymijanie według prawa o ruchu drogowym to „mijanie się” zmierzając w przeciwnych kierunkach.