Gdzieś w stanie Sarawak (Borneo), Malezja, październik 2012.
Niedzielne przedpołudnie. Idąc piaszczystym poboczem wiejskiej drogi staram się złapać transport, który zabierze mnie do miasta Bintulu na północy częściowo autonomicznego stanu Sarawak w malezyjskiej części wyspy Borneo. Jest gorąco i duszno, niesłychana wilgoć oraz otoczenie tropikalnego lasu tylko wzmaga zmęczenie. Plecak ciąży, po kilkunastu minutach marszu koszulę można by wyżymać z potu. Droga jest niemal pusta. Inaczej niż w większości muzułmańskiej Malezji kontynentalnej, na Borneo chrześcijanie stanowią największą grupę, w związku z czym niedziela powszechnie traktowana jest jako święto i dzień wolny od pracy.
Po chwili z drogi zgarnia mnie swoim pick-upem Andy – chłopak z pobliskiej wioski. W starej Toyocie Hilux i flanelowej koszuli wygląda jak miejscowe wydanie amerykańskiego kowboja. Rozmawiamy o niczym a po kilku kilometrach zjeżdżamy z drogi, zatrzymujemy się przy drewnianej szopie i pakujemy do skrzynki olbrzymiego białego koguta. Jest ogromny, dostojny, waży ze 3 kg. Blask słońca odbija się w jego śnieżnobiałym pierzu. Czytaj dalej