Obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau, 17 stycznia 1945.
Jeden z niewielu murowanych budynków na terenie kompleksu wypełniał półmrok wraz z zapachem wymieszanej z chemikaliami stęchlizny. Betonową posadzkę jednego z pomieszczeń pokrywała warstwa rozrzuconych, pożółkłych kartek wraz z kawałkami szkła pobitych narzędzi laboratoryjnych. Wewnątrz znajdowało się dwóch mężczyzn w śnieżnobiałych, szpitalnych fartuchach.
– To twoja ostania szansa, Hans – rzucił nerwowo brunet średniego wzrostu z zaczesanymi do tyłu, zmierzwionymi włosami. Pośpiesznie wciskając kartonowe teczki z wymiętymi dokumentami do skórzanej torby nawet nie spoglądał na siedzącego przy metalowym stole drugiego z mężczyzn, wpatrującego się w milczeniu w swoje wystające z białych mankietów nadgarstki.
Pierwszy z nich skończył kompletować dokumentację, zapiął skórzaną torbę oraz stojący obok podróżny kufer. Objął wzrokiem ostatni raz ściany gabinetu po czym gwałtownie odwrócił się na pięcie spoglądając na swego towarzysza. Zrobił kilka szybkich kroków w kierunku stołu a spod jego stóp rozległ się cichy trzask mielonego szkła. Ułożył zaciśnięte pięści na blacie i nachylił się ponad siedzącym po drugiej stronie medykiem.
– Posłuchaj. Rote Armee wyszła już z Sandomierza, za kilka dni będą u bram. A jak te się otworzą, to nie będzie już dla nas ratunku… – wycedził stojąc napiętym z wyraźnie zdenerwowaną twarzą.
– A ten szlak, jest pewny, Josef? – siedzący mężczyzna po raz pierwszy odezwał się cichym głosem, pocierając kciukiem o wierzch dłoni.
– Mówiłem ci już, przez Czechosłowację dostaniemy się do Zagrzebia a stamtąd do Rzymu. Tam wywiad skontaktuje nas z biskupem Hudalem i przerzucą nas do Ameryki Południowej. No i pamiętaj, że ja nie mam tatuażu… No, zbieraj się – brunet wyprostował się raptownie, zaczesał dłonią włosy do tyłu i zsunął z ramion fartuch zwijając niedbale.
Drugi z medyków podniósł powoli wzrok, rozejrzał się po stojących pod ścianami pomieszczenia metalowych półkach z wybitymi szybami po czym spojrzał na chwilę za okno mrużąc oczy. Następnie przeniósł wzrok z powrotem na swoje wyciągnięte wzdłuż blatu nadgarstki i powoli pokręcił głową.
– Jak chcesz – stojący mężczyzna odwrócił się ponownie, tym samym, gwałtownym krokiem podszedł do drugiego końca pomieszczenia, zarzucił na ramię skórzaną torbę, po czym udźwignął leżący obok kufer. Drugą dłoń położył na klamce drewnianych drzwi, odwrócił się na chwilę rzucając ostatnie spojrzenie koledze jak gdyby chciał coś powiedzieć, po czym westchnął tylko i wyszedł wpuszczając do środka kotłujący się tuman śniegu.
Pozostawiony w pomieszczeniu mężczyzna odczekał kilka chwil, po czym wstał powoli od stołu i podszedł do okna zaplatając ramiona za plecami. Do stojącej na placu ciężarówki Opel Blitz podeszła postać z bagażami i kuląc się przed śnieżną zamiecią wzniosła oburącz kufer ponad głowę. Ten został przejęty przez siedzących już na pace kilku pasażerów, a stojący obok żołnierz w granatowym mundurze pomógł wspiąć się nowoprzybyłemu na naczepę. Mundurowy szybkim ruchem ręki naciągnął klapę plandeki na wejście, po czym wskoczył do kabiny i ciężarówka odjechała powoli w stronę ledwo widocznej na horyzoncie bramy z drewnianymi wieżyczkami strażniczymi po obu stronach.
Mężczyzna w gabinecie wyraźnie się ożywił. Podszedł do stojącego w rogu sosnowego biurka i otworzył szufladę. Ze środka wyjął metalową kasetkę, postawił na blacie biurka, po czym uniósł jej wieczko ujmując znajdujący się wewnątrz rewolwer. Przez chwilę obracał broń w dłoniach oglądając każdą ze stron, po czym jednym ruchem ręki wysupłał z kieszeni fartucha białą, bawełnianą chustkę i owinął nią pistolet.
Pakunek schował do kieszeni i udał się do wyjścia, po drodze ściągając długi, skórzany płaszcz z wieszaka. Wsuwając go na ramiona wyszedł z pomieszczenia, postawił kołnierz i skulony udał się przez kilkadziesiąt metrów do stojącego nieopodal drewnianego budynku.
Na jego widok wszystkie znajdujące się w zimnej izbie osoby z sinymi twarzami w przybrudzonych lekarskich kitlach wstały.
– Micheels, do mnie! – warknął nowoprzybyły, a jeden z obecnych przykuśtykał czym prędzej do jego boku.
Mężczyzna w skórzanym płaszczu ujął jego łokieć, odwrócił tyłem do pozostałych, po czym wyjął z kieszeni pakunek i wcisnął mu w ręce.
– Bierz, tobie może się przydać – syknął przez zęby po czym wyszedł na zewnątrz.
Będąc znowu na placu obszedł drewniany budynek i zbliżył się do okalającego teren ogrodzenia. Spojrzał na rozpościerające się pomiędzy zaokrąglonymi słupami pnącza drutu kolczastego, a następnie przeniósł wzrok na znajdującą się na północny-wschód od obozu ścianę świerkowego lasu kuląc ramiona przed zimnem.
Kraków, 22 grudnia 1947.
Obszerna, obita drewnem sala sądowa była wypełniona po brzegi. Pod jedną z jej ścian siedziało w skupieniu kilkanaście osób ze słuchawkami na głowach, obok nich druga grupa mężczyzn z notatnikami w dłoniach i przewieszonymi przez ramiona aparatami lampowymi. Pod sąsiednią ścianą miejsca zajmował stłoczony tłum osób w najróżniejszym wieku. Uwaga wszystkich zgromadzonych skupiona była natomiast na ścianie przeciwległej, pod którą na czterech ławach siedziało 40 osób wpatrujących się nieobecnym wzrokiem w wąskie poręcze przed sobą, z rzędem umundurowanych strażników z długą bronią tuż za plecami.
– I świadek zeznaje, że nie widziała tego człowieka, aby wykonywał którekolwiek z wymienionych wcześniej czynów? – zwrócił się zasiadający za centralnie położonym, rozległym, dębowym biurkiem sędzia do stojącej przed nim kobiety ze zwieszoną głową. Jego pytanie zostało niezwłocznie przetłumaczone na węgierski.
– Nem – pokręciła głową stojąca przy lakierowanej bramce kobieta.
– Proszę podziękować świadkowi – rzucił do siedzącego przy bocznej ścianie tłumacza mężczyzna w todze i podparł ręką zmarszczone czoło.
– No to mamy problem, Alfredzie – nachylił się jeden z siedzących obok sędziów pomocniczych szepcząc do skupionego przewodniczącego, na co ten nic nie odpowiedział.
Po chwili sędzia zakończył tę część procesu. Sala powoli opustoszała, a wieczorem zapełniła się ponownie po brzegi tym samym składem.
Po kilkudziesięciominutowym wstępie opisującym popełnione zbrodnie, skład sędziowski nakazał oskarżonym wstać i zaczął odczytywać zasądzone wyroki. Każdemu z wyczytywanych nazwisk towarzyszyła kilkunastominutowa recytacja zarzucanych czynów po czym następowała pauza i sędzia rzucał: śmierć. Śmierć. Śmierć. Mniej więcej w połowie odczytu narracja przewodniczącego zmieniła się i po pauzie zaczął określać długość zasądzonych wyroków pozbawienia wolności. Dożywocie. 15 lat. 10. 5. Gdy odczyt dobiegł niemal końca, sędzia przeszedł do ostatniego oskarżonego. Spojrzał na niego znad trzymanych w ręku kartek papieru, po czym odczytał uzasadnienie, odłożył plik dokumentów, splótł ręce i jeszcze raz spoglądając na mężczyznę ze spuszczoną głową rzekł: niewinny.
Po sali rozległ się szmer zaniepokojonych głosów.
Roßhaupten, Bawaria, wrzesień 1998.
Na ekranie stojącego po środku skromnie urządzonego pokoju telewizora pojawił się czarno-biały obraz idącej rzędem grupy śpiewających osób z przyszytymi na piersiach sześcioramiennymi gwiazdami. Po chwili obraz zmienił się na kolorowy, a podobnie wyglądająca grupa starszych ludzi ustawiła się w kolejce na cmentarzu przy dźwiękach skrzypiec w kompozycji Johna Williamsa. Następnie kamera zaczęła sunąć powoli ponad tablicami nagrobkowymi i na ekranie pojawił się napis „Directed by Steven Spielberg”.
– Mój Boże, jak bardzo jest mi wstyd za bycie Niemką – stojąca z tyłu pokoju starsza kobieta westchnęła unosząc dłonie gdy siedzący przy telewizorze łysy, trzydziestoletni mężczyzna nacisnął przycisk stop na pilocie.
– Mi nie – odparł na to siedzący w skórzanym fotelu starszy mężczyzna z siwą brodą, cały czas wpatrując się w ekran.
(…)
– To były idealne warunki do pracy! Wyśmienity sprzęt laboratoryjny i znamienici naukowcy ze światową reputacją – starszy człowiek opowiadał zataczając kręgi w powietrzu pomarszczoną dłonią – a kiedy wybuchała epidemia? To zamykało się cały barak. Nikt nie wchodzi, nikt nie wychodzi. Wszyscy do gazu, żeby nie roznosić tego dalej.
– Czy to pana niepokoiło? – młody mężczyzna dopytywał trzymając w ręku notatnik.
– Nie, nie, w żadnym wypadku! To była jedyna metoda, bez niej było by dużo, dużo gorzej.
– Gazowanie było lepsze?
Starszy człowiek zamyślił się.
– Może ci ludzie nie zginęliby w komorach, ale umarliby w bólu od chorób.
(…)
– Dlaczego miałbym stamtąd chcieć odejść? W Instytucie Higieny byłem królem.
– A Mengele?
– Złego słowa o nim powiedzieć nie mogę.
(…)
– Czy bywał pan na rampach? – łysy mężczyzna spytał ostrożnie podnosząc wzrok.
– Interesowało mnie jak to się odbywa, poszedłem z ciekawości – starszy z rozmówców ściszył głos.
– Ciekawość aż tak daleko idąca, aby być tam wielokrotnie?
– To było okropne. Proces selekcji więźniów jest nieludzki, ale tylko tak możesz niektórym pomóc. (…) Wchodziłem na salę szpitalną i pokazywałem: ten i ten. I w poniedziałek ciężarówka wywoziła. (…) Czasami leżeli wszyscy razem, czasem jak piramida, jedni na drugich, dzieci zawsze stłamszeni na dole, a czasami prosto jak kolumna.
(…)
– Eksperymenty z malarią były całkiem nieszkodliwe, robiłem prosty test: jest odporny czy nie.
– Jak to wyglądało?
– Nie musimy o tym rozmawiać. To nie było niebezpieczne – starszy mężczyzna zmarszczył brwi i skrzyżował palce.
(…)
– Czy był pan pomocnikiem?
– Pomocnikiem?! W czym? W tym, że w Auschwitz okrucieństwo doszło do tego poziomu, że chciano gazować zdrowych, tylko dlatego, że mogli zachorować?
– Czy Hans Münch jest winny?
– Tak, oczywiście, że jestem winny. Jestem winien ocalenia wielu żyć ludzkich, przez zabijanie innych.
– Hans, chodź tutaj szybko! – kobieta stojąc w korytarzu przywołała do siebie męża. Ten podniósł się z fotela i podchodząc do małżonki wysłuchał jej szeptu w przedpokoju.
W międzyczasie łysy mężczyzna wstał, wyjął z odtwarzacza kasetę wideo, zamknął notes i poprawił koszulę.
Wychodząc przed dom, młodszy z rozmówców odwrócił się i spoglądając na uśmiechniętego starca rzucił:
– Co Auschwitz dla pana znaczy?
Mężczyzna z siwą brodą zastanowił się na ułamek sekundy, po czym uśmiechnął się ponownie i wyciągając rękę na pożegnalne pozdrowienie odparł krótko:
– Nic.
Warszawa, styczeń 2019.
W listopadzie i grudniu 1947 roku w Krakowie odbyła się druga część pierwszego procesu oświęcimskiego (w jego poprzedniej odsłonie, kilka miesięcy wcześniej w Warszawie, na najwyższy wymiar kary skazany został Rudolf Höß, pierwszy komendant KL Auschwitz – wyrok wykonano na terenie obozu).
Przed polskim Najwyższym Trybunałem Narodowym stanęło 40 byłych członków załogi niemieckiego obozu zagłady. W procesie zapadły 23 wyroki kary śmierci przez powieszenie, 16 kar pozbawienia wolności o różnym wymiarze oraz, ku zaskoczeniu niektórych obserwatorów, jeden wyrok uniewinniający.
Oczyszczonym w procesie był Dr Hans Münch, nazistowski lekarz medycyny, członek NSDAP od 1937 roku. 7 lat później dołączył do Waffen-SS i razem z Josefem Mengele – „Aniołem Śmierci” – swoim rówieśnikiem z Bawarii, trafił do Instytutu Higieny przy obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Tam asystował w eksperymentach bakteriologicznych, przede wszystkim w oddziaływaniu malarii na człowieka.
Po wojnie został schwytany, osadzony w amerykańskim obozie jenieckim, a tam po rozpoznaniu przekazany stronie polskiej.
Podczas procesu oświęcimskiego wielu świadków zeznawało jednak na korzyść osadzonego. Münch miał być zawsze sympatyczny i zwracać się z szacunkiem do więźniów. Louis J. Micheels, holendersko-żydowski lekarz i jeden z osadzonych zeznał, że Niemiec miał mu podarować swój rewolwer na kilka dni przed ewakuacją obozu, aby pomóc w ucieczce. Dodatkowo ustalono, że SS-man miał stanowczo odmówić brania udziału w „zabawie w Boga” – procesie selekcji więźniów na kolejowych rampach po przewiezieniu do obozu, przez co na własną prośbę został od tej procedury odsunięty.
Z braku przekonywujących dowodów oraz z uwagi na pozytywne relacje niektórych ocalałych, Dr Hans Münch został bezprecedensowo uniewinniony jako jedyny członek załogi obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.
Po procesie Münch zyskał przydomek „Dobrego człowieka z Auschwitz” (Good Man of Auschwitz), a następnie powrócił do Niemiec, gdzie przez kilkadziesiąt lat sprawował funkcję lekarza w miasteczku Roßhaupten w swojej rodzinnej Bawarii. W latach 60. pełnił funkcję eksperta podczas drugiego procesu oświęcimskiego we Frankfurcie nad Menem.
W latach 90. kontakt z byłym nazistą nawiązała Eva Mozes Kor, amerykańska działaczka żydowsko-rumuńskiego pochodzenia, jedna z nielicznych ocalałych z eksperymentów na bliźniętach Dra Mengele. Na jej zaproszenie Münch wziął udział w 50 rocznicy obchodów wyzwolenia obozu w Oświęcimiu, podczas którego aktywistka publicznie wybaczyła nazistom oraz „Aniołowi śmierci” (za co spotkało ją później tak uznanie, jak i krytyka), a na jej prośbę obecny na uroczystości były obozowy lekarz podpisał deklarację potępiającą działlność nazistów.
W 1997 roku Bruno Schirra, niemiecki dziennikarz skontaktował się z Münchem w celu przeprowadzenia wywiadu. Ten drugi przyjął reportera, razem najpierw obejrzeli „Listę Schindlera”, a następnie przeszli do serii pytań. Rozmowa przybrała niespodziewany przebieg, w jej trakcie były lekarz mimo potwierdzenia swej absencji od uczestniczenia w selekcjach na rampach, opisywał je bardzo dokładnie i zdawał się je w pewien sposób usprawiedliwiać. Dodatkowo dał do zrozumienia, że sam mógł w takim procederze uczestniczyć, tylko na dalszych etapach. Starzec potwierdził również branie czynnego udziału w eksperymentach bakteriologicznych poprzez podawanie pacjentom pasożytów wywołujących malarię. Przepytywany, również w niewybrednych słowach wypowiadał się o Żydach oraz z uznaniem komplementował Dra Mengele oraz jego teorie na temat wyznawców judaizmu.
Artykuł na podstawie przeprowadzonej rozmowy został opublikowany rok później we wrześniowym wydaniu tygodnika Der Spiegel, rzucając zupełnie inne światło na osobę uniewinnionego nazisty[1]. Dodatkowo, niedługo później jego wizerunek został wykorzystany w głośnym, oscarowym filmie dokumentalnym produkcji, znowu, Stevena Spielberga „Ostatnie dni” (The Last Days), gdzie lekarz został pokazany niemal na równi z innymi nazistowskimi zbrodniarzami, włącznie z Josefem Mengele[2].
Rewelacje zawarte w artykule wywołały falę komentarzy w niemieckich mediach, bawarski Minister Sprawiedliwości nakazał wszczęcie postępowania karnego. Niedługo potem Münch został skazany zaocznie przez paryski sąd za szerzenie mowy nienawiści po nazwaniu w wywiadzie dla francuskiego radia osób narodowości romskiej „żałosnymi” i stwierdzeniu, że komory gazowe były dla nich jedynym rozwiązaniem.
Już po ukazaniu się artykułu w Der Spiegel, u byłego nazisty została zdiagnozowana choroba Alzheimera. Syn Müncha podnosił w mediach, że przez ostatnie lata jego ojciec miał problemy z jasnością umysłu, a poprzedzenie udzielonego wywiadu 3-godzinnym seansem mogło tylko pogorszyć ten stan.
Na początku 2000 roku postępowanie karne przeciwko obozowemu lekarzowi zostało umorzone przez niemiecki sąd ze względu na postępującą demencję. Rok później Hans Münch zmarł na wcześniej stwierdzoną chorobę neurodegeneracyjną.
Ze względu na niepełną dokumentację co do przeszłości oraz kontrowersje towarzyszące ostatnim latom życia, postać jedynego uniewinnionego w procesach oświęcimskich lekarza z Auschwitz pozostaje swoistym współczesnym problemem Sokratesa[3].
Ostatni akapit podpisanej przez Hansa Müncha podczas uroczystości 50-lecia wyzwolenia obozu deklaracji głosi:
(…)
Dołączenie do SS było błędem. Byłem młody. Byłem oportunistą. I kiedy dołączyłem, nie było już drogi odwrotu[4].
[1] – cały artykuł (w języku niemieckim) Bruno Schirry „Pamięć sprawców” (Die Erinnerung der Täter) dostępny w internetowym archiwum Der Spiegel;
[2] – film dokumentalny „Ostatnie dni” (The Last Days) w produkcji Stevena Spielberga dostępny w całości na YouTube;
[3] – Kwestia sokratejska, problem Sokratesa – określenie z zakresu historii filozofii oznaczające niemożność jednoznacznego określenia historycznego osoby Sokratesa ze względu na niewystarczające i/lub sprzeczne źródła;
[4] – Zdjęcie oryginału podpisanej deklaracji:
Instagram | Pozostałe opowiadania