Co tam panie w Rogu Afryki na śniadanie? Na przykład czeczebsa (chechebsa, zwana też kita, w zależności od lokalnego języka), czyli przyprawiany rwany naleśnik na słodko-ostro.
Całkiem prosty do przyrządzenia w domu, najlepiej mając dostęp do etiopskiego masła niter kibbeh i berbery, ale te można zastąpić odpowiednio zwykłym klarowanym oraz słodką i ostrą sproszkowaną papryką.
Wymieszać mąkę z wodą i solą jak na normalnego bieda naleśnika, wjebać na rozgrzaną patelnię z olejem, obudzić kobitę klapsem, rozpuścić masło w garze, dorzucić berbery od serca (papryki, czosnku, imbiru, pieprzu cayenne), na wyłączonym gazie wymieszać na jednolitą maź, zarzucić Charlesa Bradleya na patefonie, porwać naleśnik i mieszać razem przez dobre parę minut dokładnie wcierając i ugniatając szpatułką. Sprawdzić wyniki naszych patałachów na Mundialu, zakląć, podać do łóżka z miodem lub syropem klonowym, stanąć dumnym z miną „o, patrzcie jaki to ze mnie egzotyczny bozno znający się niby na afrykańskiej kuchni”. To nie może się nie udać.
Po lewej czeczebsa w wydaniu restauracyjnym, po prawej moje, wyglądające jak kebab plebejskie dzieło.