Ostatnio odwiedzając Polskę postanowiłem udać się do swojego lokalnego Urzędu celem załatwienia sprawy.
Od początku czułem się tam jakoś nieswojo. Niepożądany, jakby przezroczysty, niechciany. Podchodząc do kontuaru wszystkie obecne w Urzędzie pracownice stały odwrócone plecami, przerzucając niedbale stosy papierów i sącząc kawę zdawały się mnie nie zauważać. „Dzień dobry” – rzucam, ale pozostaje to bez odpowiedzi. „Przepraszam, chciałem załatwić sprawę!” kontynuuję, lecz ta próba również napotyka głuchą ciszę.
O nie. Tak być nie może. Na tę zniewagę wyciągam z kieszeni telefon i kierując wyprostowanym ramieniem obiektyw aparatu w stronę grupki urzędniczek zaczynam nagrywać ich zatrważające nieróbstwo i obojętność. Gdy oczami wyobraźni zaczynam widzieć ogrom afery którą udało mi się rozkręcić w weekendowym dodatku łomżyńskiego wydania Gazety Współczesnej, jedna z urzędniczek kątem oka zdaje się dostrzec moją obecność. To stara Żwirska, kierowniczka tutejszego Urzędu, znam ją z widzenia. Powolnym ruchem zdejmuje okulary-połówki i delikatnie odkłada je na biurko. Następnie podwijając rękawy fioletowego żakietu garsonki spokojnym krokiem wychodzi zza kontuaru i kołysząc się na boki podchodzi do mnie stając na wprost wyciągniętego telefonu. Przez dłuższą chwilę spod półprzymkniętymi powiek wbija swój świdrujący wzrok ponad obiektywem komórkowego aparatu prosto w moje oczy. Czuję się skrępowany, a niezręczną długą ciszę przerywa sama kierowniczka jednym szybkim ruchem zabierając mi telefon z ręki. Teraz obracając go w grubej dłoni, spoglądając cały czas tym samym spokojnym spojrzeniem tako do mnie rzecze:
– Ładny masz telefon, Grzesiu. Co, z Australii sobie przywiozłeś? – barwa jej głosu jest wyzuta z jakichkolwiek emocji.
– Nie, od kolegi pożyczyłem – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Od kolegi, mhm. To ty masz kolegów? – urzędniczka teraz ogląda telefon dokładnie ze wszystkich stron.
– Tak, i proszę mi go w tej chwili oddać – odpowiadam spokojnie, acz stanowczo.
W tym momencie urzędniczka bierze zamach i ciska telefonem w najbliższą ścianę z całych sił. Ten rozpada się drobny mak. W szoku rzucam się na kolana próbując pozbierać porozrzucane części i krzyczę na cały Urząd: „wy wszyscy jesteście po-je-bani! Was nie trzeba reformować, was trzeba leczyć! Telefon mi rozwaliła, Jezu…”.
Gdy trzęsącymi się dłońmi próbuję poskładać urządzenie do kupy, kątem oka zauważam biegnącą w moją stronę rozbujaną filetową garsonkę. Urzędniczka błyskawicznie dopada do mnie i wali sierpem prosto w twarz aż upadam na plecy. Próbując się podnieść ta dopada do mnie od tyłu, zakłada Nelsona i przez szum napływającej do głowy krwi słyszę już tylko jakby narastającą złowieszczą muzykę oraz wypluwane wściekle przez zaciśnięte zęby wprost do mego ucha słowa:
– Co ty sobie gnoju myślisz, co?! Że to jest jakaś gówniana gra o składki? Co ty chcesz zrobić, zagazować sto tysięcy urzędników i pracowników ZUSu?! Sprawę ci załatwić trzeba, gnoju! Załatwianie spraw to nie są wiadomości TVP, załatwianie spraw to jesteśmy my, tu, w tym Urzędzie, i albo nam się uda stąd wyjść albo zostaniemy tu na zawsze, rozumiesz?!
W tym momencie kierowniczka zwalnia uścisk i cofa się rapowanie o dwa kroki. Próbując złapać oddech słyszę jak z wewnętrznej kieszeni żakietu wyjmuje biurowy zszywacz i przeładowując zszywki celuje nim we mnie z góry.
„Oszalałaś” słyszę w głowie klęcząc i sam już nie wiem czy mówię to na głos czy tylko mamroczę pod nosem do siebie.
– ROZUMIESZ, KURRRWA, CZY NIE?! – urzędniczka nie daje za wygraną i teraz już drze się na cały Urząd.
Po chwili kulę się gwałtownie i słyszę przelatujący nad głową metalowy element. Na dźwięk rozchodzącego się po murach Urzędu echa wystrzelonej zszywki pozostałe urzędniczki rzucają papiery i raptownie przybiegają okrążając nas.
– Spudłowałaś z takiej odległości? – pyta się kierowniczki jedna z nich nie ukrywając zdziwienia.
Po tych słowach jeszcze inna, stara Mauerowa, naczelniczka działu kwestury, wychodzi przez szereg i patrząc na mnie z góry rozkłada szeroko ramiona oraz wypinając dumnie opięte w tiulowym kostiumie piersi mówi spokojnym głosem:
– No i co się tak, kurwa, patrzysz? Nas tu nie ma!
Po tym wszystkie urzędniczki odwracają się do mnie plecami i spokojnym krokiem oddalają się w stronę kontuaru.
Trzęsącą się dłonią próbując założyć połamane okulary na spoconą twarz szepczę sam do siebie: „chyba już sobie pójdę, nie? Co tu tak będę sam w Urzędzie siedział…”.
Instagram | Pozostałe opowiadania
Miałem taką samą sytuację w urzędzie! :) A poważnie to pani z kasy mnie tak poetycko wkumwiła że nie mogłem uwierzyć że to się dzieje naprawdę.
Nowa odsłona psów