Urzędnicy II: Ostatni PIT

Ostatnio odwiedzając Polskę postanowiłem udać się do swojego lokalnego Urzędu celem załatwienia sprawy.

Od początku czułem się tam jakoś nieswojo. Niepożądany, jakby przezroczysty, niechciany. Podchodząc do kontuaru wszystkie obecne w Urzędzie pracownice stały odwrócone plecami, przerzucając niedbale stosy papierów i sącząc kawę zdawały się mnie nie zauważać. „Dzień dobry” – rzucam, ale pozostaje to bez odpowiedzi. „Przepraszam, chciałem załatwić sprawę!” kontynuuję, lecz ta próba również napotyka głuchą ciszę.

O nie. Tak być nie może. Na tę zniewagę wyciągam z kieszeni telefon i kierując wyprostowanym ramieniem obiektyw aparatu w stronę grupki urzędniczek zaczynam nagrywać ich zatrważające nieróbstwo i obojętność. Gdy oczami wyobraźni zaczynam widzieć ogrom afery którą udało mi się rozkręcić w weekendowym dodatku łomżyńskiego wydania Gazety Współczesnej, jedna z urzędniczek kątem oka zdaje się dostrzec moją obecność. To stara Żwirska, kierowniczka tutejszego Urzędu, znam ją z widzenia. Powolnym ruchem zdejmuje okulary-połówki i delikatnie odkłada je na biurko. Następnie podwijając rękawy fioletowego żakietu garsonki spokojnym krokiem wychodzi zza kontuaru i kołysząc się na boki podchodzi do mnie stając na wprost wyciągniętego telefonu. Przez dłuższą chwilę spod półprzymkniętymi powiek wbija swój świdrujący wzrok ponad obiektywem komórkowego aparatu prosto w moje oczy. Czuję się skrępowany, a niezręczną długą ciszę przerywa sama kierowniczka jednym szybkim ruchem zabierając mi telefon z ręki. Teraz obracając go w grubej dłoni, spoglądając cały czas tym samym spokojnym spojrzeniem tako do mnie rzecze:

– Ładny masz telefon, Grzesiu. Co, z Australii sobie przywiozłeś? – barwa jej głosu jest wyzuta z jakichkolwiek emocji.
– Nie, od kolegi pożyczyłem – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Od kolegi, mhm. To ty masz kolegów? – urzędniczka teraz ogląda telefon dokładnie ze wszystkich stron.
– Tak, i proszę mi go w tej chwili oddać – odpowiadam spokojnie, acz stanowczo.

W tym momencie urzędniczka bierze zamach i ciska telefonem w najbliższą ścianę z całych sił. Ten rozpada się drobny mak. W szoku rzucam się na kolana próbując pozbierać porozrzucane części i krzyczę na cały Urząd: „wy wszyscy jesteście po-je-bani! Was nie trzeba reformować, was trzeba leczyć! Telefon mi rozwaliła, Jezu…”.

Gdy trzęsącymi się dłońmi próbuję poskładać urządzenie do kupy, kątem oka zauważam biegnącą w moją stronę rozbujaną filetową garsonkę. Urzędniczka błyskawicznie dopada do mnie i wali sierpem prosto w twarz aż upadam na plecy. Próbując się podnieść ta dopada do mnie od tyłu, zakłada Nelsona i przez szum napływającej do głowy krwi słyszę już tylko jakby narastającą złowieszczą muzykę oraz wypluwane wściekle przez zaciśnięte zęby wprost do mego ucha słowa:

– Co ty sobie gnoju myślisz, co?! Że to jest jakaś gówniana gra o składki? Co ty chcesz zrobić, zagazować sto tysięcy urzędników i pracowników ZUSu?! Sprawę ci załatwić trzeba, gnoju! Załatwianie spraw to nie są wiadomości TVP, załatwianie spraw to jesteśmy my, tu, w tym Urzędzie, i albo nam się uda stąd wyjść albo zostaniemy tu na zawsze, rozumiesz?!

W tym momencie kierowniczka zwalnia uścisk i cofa się rapowanie o dwa kroki. Próbując złapać oddech słyszę jak z wewnętrznej kieszeni żakietu wyjmuje biurowy zszywacz i przeładowując zszywki celuje nim we mnie z góry.

„Oszalałaś” słyszę w głowie klęcząc i sam już nie wiem czy mówię to na głos czy tylko mamroczę pod nosem do siebie.

– ROZUMIESZ, KURRRWA, CZY NIE?! – urzędniczka nie daje za wygraną i teraz już drze się na cały Urząd.

Po chwili kulę się gwałtownie i słyszę przelatujący nad głową metalowy element. Na dźwięk rozchodzącego się po murach Urzędu echa wystrzelonej zszywki pozostałe urzędniczki rzucają papiery i raptownie przybiegają okrążając nas.

– Spudłowałaś z takiej odległości? – pyta się kierowniczki jedna z nich nie ukrywając zdziwienia.

Po tych słowach jeszcze inna, stara Mauerowa, naczelniczka działu kwestury, wychodzi przez szereg i patrząc na mnie z góry rozkłada szeroko ramiona oraz wypinając dumnie opięte w tiulowym kostiumie piersi mówi spokojnym głosem:

– No i co się tak, kurwa, patrzysz? Nas tu nie ma!

Po tym wszystkie urzędniczki odwracają się do mnie plecami i spokojnym krokiem oddalają się w stronę kontuaru.

Trzęsącą się dłonią próbując założyć połamane okulary na spoconą twarz szepczę sam do siebie: „chyba już sobie pójdę, nie? Co tu tak będę sam w Urzędzie siedział…”.

Instagram | Pozostałe opowiadania

Comments

comments

2 thoughts on “Urzędnicy II: Ostatni PIT

  1. Miałem taką samą sytuację w urzędzie! :) A poważnie to pani z kasy mnie tak poetycko wkumwiła że nie mogłem uwierzyć że to się dzieje naprawdę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *